środa, 27 lutego 2013

Jak się pisze książkę

Ktoś mi niedawno powiedział, że nie wyobraża sobie, żeby mógł tak po prostu usiąść przy biurku i napisać książkę. Uzmysłowiłem sobie wówczas, że to wcale nie jest tak, że po prostu się siada i pisze. to jest naprawdę ciężka praca. Najpierw miesiącami nosi się pomysł w głowie. Historia nie daje spać, a czasem budzi ze snu. Bohaterowie towarzyszą autorowi na każdym kroku. W domu, w pracy, pod prysznicem, w piwnicy. Rozmawiają ze sobą, kłócą się ze sobą, są jak kłopotliwi współlokatorzy, którzy zajmują coraz to większe połacie mieszkania autora. Wcale się z nim nie liczą. Robią co chcą i nie ma sposobu, by się ich pozbyć. Człowiek myśli, że pozbędzie się ich robiąc notatki. Śpi więc z notesem przy łóżku i zrywa się w nocy zapisując co ciekawsze fragmenty ich rozmów. Nic z tego. Stworzona w głowie historia nie umiera nawet wtedy, gdy zaczyna się pisać. Można nawet powiedzieć, że sytuacja tylko się pogarsza bo bohaterowie zaczynają się buntować. Scenariusz im nie odpowiada! Chcą wyrzucenia całych stron, zmiany biegu wydarzeń. Twierdzą, że coś co się napisało "nie miało prawa się wydarzyć!", "jest miałkie", "wtórne", "wydumane". A biedy autor albo walczy, albo poprawia. I gdzieś w połowie ma ochotę to wszystko rzucić. Czuje,że nie da rady napisać już ani jednego słowa, a co dopiero całej strony. I zaczyna panikować. Dzwoni do wydawcy i mówi, że się poddaje, ze to koniec. A przecież teoretycznie miał wymyśloną całą historię, od początku do końca. W najdrobniejszych szczegółach. Autor wpada w furię, bohaterowie jego książki milkną, po raz pierwszy od samego początku zwracają na niego uwagę. Autor zaczyna rzucać przedmiotami, bohaterowie chowają się po zakamarkach. Milkną. cisza trwa kilkanaście dni, autor odpoczywa. A potem z poczucia obowiązku znów otwiera plik z napisanym dotychczas tekstem. Jak małe, uczące się chodzić, dziecko niepewnie uderza w klawiaturę komputera. Szybko przypomina sobie jak to się robi. po kilkunastu minutach rozpędza się i mknie przed siebie łamiąc wszystkie przepisy.  Korzysta z okazji, że wokół jest cisza. Jego postacie rozpierzchły się gdzieś i nikt im nie doniósł, że coś ważnego dzieje się pod ich nieobecność. Po pewnym czasie wracają, ale już nie krzyczą. Siadają wokół biurka i wpatrują się w ekran komputera. Czasem któraś się skrzywi, chrząknie lub rzuci karcące spojrzenie, ale nie mają odwagi zaatakować. Autorowi rośnie jednak nowy wróg. Objętość. Wie, że musi kończyć, a chciałby opisać jeszcze to i tamto. Odkrywa w swoich notatkach setki ważnych kwestii, o których nie sposób nie wspomnień. A czas mija. Wydawca czeka na gotowy tekst bo zaplanował już premierę. I nawet gdy postawi się już ostatnią kropkę to wcale nie oznacza to końca wielomiesięcznej batalii. Do ostatniej sekundy przed oddaniem do składu chce się coś poprawić, ulepszyć, dopisać. Wtedy do akcji wkracza redaktor książki, albo redaktorka. Bije po łapach przy każdej okazji, gdy chcą ingerować w już poprawiony tekst. To jest już etap, gdzie się czyta, czyta i czyta oraz poprawia czające się literówki. Czyta się tak intensywnie, że niektóre fragmenty tekstu zaczyna się recytować z pamięci. Własna książka staje się persona non grata. I kiedy wreszcie przychodzi dzień, gdy do drzwi puka kurier z paczką od wydawcy, w której są pachnące farbą drukarską egzemplarze najnowszego dzieła autor czuje się jakby został przemielony przez maszynkę do mięsa. Sięga do pudła, wyjmuje swoją najnowszą książkę i myśli: jak ja cię cholero nie cierpię! Złość mija w momencie, gdy widzi ją na półce w księgarni. A o wszelkich niesnaskach zapomina się zupełnie w chwili, gdy zaczynają przychodzić miłe maile od Czytelników. I jest to czas, gdy po głowie autora zaczyna chodzić już zupełnie inna historia :)

środa, 6 lutego 2013

"Cioty" są wszędzie




Obejrzałem wczoraj film "J.Edgar", niesamowitą historię o założycielu i pierwszym szefie FBI - geju. Przez 40 lat w pracy (i nieformalnie) poza nią towarzyszył mu Clyde Tolson. Nie wiem jak było w życiu, ale w filmie zostało to pokazane w ten sposób, że panowie nigdy nie nazwali uczucia jakim się darzyli, nigdy razem nie zamieszkali. Oficjancie byli szefem i zastępcą szefa FBI, sytuację utrudniła matka Hovera, była pierwszej wody homofobką. W filmie tylko raz się całowali, kilka razy jeden kładł rękę na dłoni drugiego. Były też jakieś wyznania, ale bardzo na okrągło. Podejrzewam, że gdy byli sami otwarcie mówili o swoich emocjach, ale bardzo Hover bardzo bał się wypłynięcia tych plotek. Do tego stopnia, że szantażował ludzi, którzy mogli chcieć ujawnić posiadanie informacje. Wszak archiwa i teczki FBI były pełne najróżniejszych informacji i najróżniejszych osobach. Niepodważalny jest natomiast fakt, że po jego śmierci flagę USA z trumny Hovera przyjął nie kto inny jak Tolson, a robi to zwykle ktoś osoba najbliższa zmarłem. Mąż, żona, matka, ojciec, dzieci... partner. Ich groby stoją z resztą obok siebie. O gorącym uczuciu łączącym panów na pewno wiedziała jedynie sekretarka Hovera, która po jego śmierci dopilnowała, by żadne drażliwe informacje na temat jej szefa nigdy nie ujrzały światła dziennego. Zniszczyła wszystkie dokumenty.

Gdy film się skończył pomyślałem, że Hover był bardzo nieszczęśliwym człowiekiem. Kochał, ale nie mógł ogłosić tego światu. Jego miłość nie była godna szefa FBI. Hover zmarł w 1972, świat bardzo się przez te lata zmienił. Całkowitej zmianie uległa też mentalność ludzi. I tu dochodzę do smutnego wniosku. Czy aby na pewno tak wiele się zmieniło. Czy zmiany objęły też Polskę? Niemiecki minister spraw zagranicznych jest zdeklarowanym gejem, ze swoim partnerem pokazuje się na oficjalnych spotkaniach. Lesbijką jest  Johanna Siguroardottir, premier Islandii. Gejem jest tez prezydent Sycylii - Rosario Crocetta czy premier Belgii Elio Di Rupo. A my mamy Roberta Biedrnia i Annę Grodzą, którzy każdego dnia na nową muszą udowadniać, że nie są wielbłądami. Chociaż przy tym, co przechodzi Grodzka Biedroń ma życie jak Madrycie. Wyobrażacie sobie, że nagle okazuje się, że któryś z ministrów jest gejem? Historia zna takie przypadki. I to wcale nie w lewicowych rządach. w Sejmie jest 460 posłów. Według statystyk ok 20 osób to osoby homoseksualne. I siedzą cicho. Pytanie czy tylko w Sejmie czy też w życiu? Jeśli tylko w Sejmie, ich miejscu pracy to wybaczam. Do roboty przychodzi się pracować i nic nikomu do tego jaka się ma orientację. Jednak jeśli w życiu, jeśli udają wśród przyjaciół to mają naprawdę smutne życie... Oby nie skończyli jak były szef FBI. Smutni, pełni żalu i niespełnieni. A my, cioty, jesteśmy wszędzie. Więc uważajcie jakie dowcipy opowiadacie i jakie stereotypy powtarzacie.

poniedziałek, 4 lutego 2013

Moda na bycie homo

Dzisiaj jest po prostu moda na homoseksualizm. Rozmawiam z młodymi ludźmi i niektóre kobiety mają problem ze znalezieniem partnera, bo większość potencjalnych kandydatów nawet jak nie jest gejami, to udaje gejów.

Powiedział poseł PO Antoni Mężydło "Gazecie Wyborczej". A ja zbaraniałem. Tak mnie zamurowało, że przez kilkanaście minut zastanawiałem się gdzie bywa pan poseł i z kim się zadaje, że zna takie przypadki? Znam wielu gejów, ale zacząłem się niedawno zastanawiać ilu z nich to farbowane lisy? Ilu udaje geja?! I czy można to jakoś rozpoznać? Przyszła mi też do głowy myśl, żeby poudawać heteryka. Czy też w dni parzyste być homo, nieparzyste hetero, a w niedzielę bi. Niestety nie mam talentu aktorskiego  :( O ile z chodzeniem za rękę nie byłoby problemu o tyle już sam na sam, w pościeli (albo gdzie kto woli) było słabo. Chciałbym bardzo poznać tych, którzy udają gejów i zapytać ich na ile sobie w tym udawaniu pozwalają? Czy granica jest na buzi-buzi? Czy może dalej? A może wcale sobie na kontakt fizyczny nie pozwalają? Tylko rozpowiadają, że są gejami? Znane są przecież przypadki, że geje twierdzą, że są hetero. Nawet fotografują się z kobietami. Skoro tak się da,  to pewnie idzie to też zrobić i w drugą stronę. Tylko po co? Ja się pytam po co? Orientacja to naprawdę nie koszula w kratkę modna w danym sezonie. I nie da się jej zmienić wraz z nadejściem wiosny. Po co wreszcie udawać członka najbardziej znienawidzonej mniejszości w Polsce. Nasz naród jest drugim (po Rosji) najbardziej homofonicznym narodem w Europie. Więc ci, którzy (przynajmniej wg. posła Mężydły) udają gejów są też niezłymi masochistami. Bo znam wielu gejów, dla których orientacja jest prawdziwym dramatem. Nie sa przez to tolerowani w domu, w małomiasteczkowym środowisku, w szkole. Nigdzie. I oddaliby królestwo za to, żeby być hetero. Ale się nie da... Panie pośle! Skoro jest nas aż tak dużo to czemu jesteśmy mniejszością? Czemu musimy przeżywać takie upokorzenia jak te w wykonaniu pewnej bezdzietnej panny, która (o zgrozo!) jest posłem na Sejm RP? Gdyby było nas tak dużo jak pan twierdzi, to naprawdę nasz los i podejście do nas byłoby zupełnie inne. Nie bylibyśmy obiektem ataków i kpin. prawa dostaliśmy z automatu i ta walka, której jesteśmy świadkami nie miałaby racji bytu. Byłaby zbędna.

 Gdzie pan trzymasz te kobiety, które ciągle trafią na gejów? Pokaż je pan! Chcę je poznać, zobaczyć. Chcę sobie z nimi zrobić zdjęcie. I jedna na rada na koniec. Przestań Pan pieprzyć takie głupoty, bo uszy więdną. No chyba, że chce pan pobiec za modą i też zostać czasem gejem. Powiedzmy w poniedziałki od 10 do 13? Tak na pół etatu. Pasuje panu taki układ? Jeśli nie to jestem  otwarty. Wszystko do negocjacji.

piątek, 1 lutego 2013

Gej to pedofil

Usłyszałem wczoraj w telewizji, że zwolennicy wprowadzenia ustawy o związkach partnerskich chcą zastosować metodę salami. Chodzi w niej o to, że najpierw związki, a zaraz potem adopcja dzieci przez pary gejowskie lub lesbijskie, a potem to już tylko pedofilia. Bo te podłe pedały i te obrzydliwe lesby tylko na to czekają. przy pierwszej nadarzającej się okazji adoptują sobie drużynę piłkarską niemowlaków i będą ich używać do woli! I na pewno wychowają 11 kolejnych gejów, oczywiście pedofilów, bo gej to też automatycznie pedofil. Bez dwóch zdań. Przecież mnie też wychowali geje-pedofile. A jeden z nich tylko udaje moją matkę. Tak naprawdę ma sztuczne piersi, 31 lat temu oszukał wszystkich, że jest w ciąży, a wszyscy dali się na to nabrać. Lekarze zrobili nawet cesarkę, żeby wyjąć mnie ze środka. Wtedy ten drugi gej-pedofil w odpowiednim momencie rozpylił w sali porodowej gaz usypiający i gdy wszyscy padli on podrzucił mnie. Oczywiście wcześniej mnie uprowadzili, bo nigdy skąd mieli wziąć noworodka? I tak sobie żyliśmy.


Mitem dotyczącym homoseksualizmu jest błędne przekonanie, że mężczyźni homoseksualni mają większe tendencje do seksualnego wykorzystywania dzieci niż mężczyźni heteroseksualni. Nie ma żadnych podstaw do takiego twierdzenia.
— Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne
Ludzie! Czy Wy naprawdę myślicie, że bycie gejem albo lesbijką uniemożliwia posiadanie własnych dzieci? Czy naprawdę sądzicie, że gej nie ma czym zrobić dziecka? Otóż informuję, że ma czym! I nawet technicznie jest to w stanie zrobić!!! A lesbijce nie wyłącza się jajeczkowanie tylko dlatego, że jest homo. I naprawdę może zajść w ciążę, donosić ją i urodzić. Co więcej! Może Was zaskoczę, ale nawet nie molestują swoich dzieci!!! Dacie wiarę?

Pomijam fakt, że w Polsce nikt dziś nie myśli o wprowadzaniu możliwości adoptowania dzieci przez pary homo, ale smuci mnie to, że takie głupoty o metodzie salami rozsiewają wykształceni ludzie, którzy widzieli świat, znają różne kultury, przeróżne obyczaje. Czemu akurat geje mieliby być predestynowani do bycia pedofilami? Czyżby nie znane były przypadki pedofilów heteroseksualnych? Nie trzeba szukać daleko, żeby zobaczyć, że tej podłości dopuszczają się zarówno osoby homo, jak i heteroseksualne. Wspomnę tylko 73-letniego Josefa Fritzla, który gwałcił swoją córkę, a potem zbudował jej podziemne więzienie i przetrzymywał latami, a ona rodziła dzieci będące wynikiem gwałtów ojca na córce. Powie ktoś, że to skrajny przypadek, ale jest! To się działo naprawdę! I zamiast rozsiewać i powielać szkalujące osoby homoseksualne stereotypy trzeba się wziąć do roboty i z nimi walczyć. Bo Murzynów kiedyś też uważano za gorszych i z niewiadomych przyczyn zabraniano im korzystania z toalety białych.