sobota, 29 marca 2014

Kiedy gej staje się stary?



Odbyłem wczoraj bardzo ciekawą rozmowę. Jedną z tych o życiu. Z kolegą, gejem (lat 34, to ważne). Ostatnio zaczął bardzo o siebie dbać. Z miśka stał się muskularnym macho. Nie powiem, że źle wygląda. Wręcz przeciwnie. Wygląda świetnie! Zapytałem go z czego czerpie motywację, bo ja muszę się bardzo zmusić, żeby wyjść z domu i pobiegać. O siłowni nie ma mowy, przerzucania żelastwa mnie nie kręci kompletnie. Dobrowolnie i z przyjemnością wychodzę tylko na rower. To co usłyszałem wbiło mnie w fotel. Otóż dowiedziałem się, że latka lecą i pewnego dnia każdy gej (ponoć facetów hetero dotyczy to mniej, a nawet prawie wcale) staje prze wyborem: czy nadal chce być w puli czy się dematerializuje. A ten dzień przychodzi w dniu 30. , a maksymalnie 35. urodzin. Podobno gej po 30 może bez krępacji nazwać się emerytem. Ta myśl męczyła mnie przez całą noc i przez pół soboty. Z bólem serce stwierdziłem popołudniu, że w tym emerycie po 30 coś jest... Niestety. Pamiętam jak kiedyś bylem zalogowany na różnych portalach randkowych. Pamiętam też dzień, w którym wiek (zwany przez niektórych prefixem) zmienił mi się z 29 na 30. Dobrze pamiętam, że właśnie wtedy zaczęły przychodzić propozycje seksu za pieniądze, z dokładnym cennikiem co, za ile, jak długo itd. Raz czy dwa wdałem się w dyskusje z tymi - zwykle bardzo młodymi - chłopakami. Pytałem czemu akurat do mnie napisali? Czy może wyglądam na takiego, który musi płacić bo za darmo nikt niczego z nim nie zechce? Czy może wyglądam na kogoś zamożnego? Odpowiedzi były proste: "Bo jesteś 30+". Dla tych dwudziestoparolatków 30+ to już staruszek. Niemalże stojący nad grobem...  I tu wracam do rozmowy z kumplem. Zapytałem czy jego zdaniem piękne ciało przesuwa granicę "gejowskiej starości"? Nie miał wątpliwości. Powiedział też, że odkąd wygląda jak wygląda młodzi chłopcy sami się do niego garną i skończyły się propozycje seksu z pieniądze. I tak sobie myślę... jakich dożyliśmy idiotycznych czasów. Mózg i częstotliwość jego używania nie mają znaczenia. Liczy się "siłka". I co mają zrobić inni? Iść na tę siłkę i robić wszystko, by jak najszybciej doszlusować do "elity"? Czy lepiej godnie konsumować swoją  "starość" z książką w ręku? Ja cale życie wychodziłem z założenia, że facet staje się naprawdę interesujący grubo po 30. Właśnie gdzieś w okolicy 35. roku życia. Wychodzi więc na to, że ciągnie mnie to... emerytów :)

Zapytałem mojego kumpla jeszcze o jedno. Kto może zainteresować się normalnym 35-latkiem? Usłyszałem, że ... chyba tylko biedny dziadek. Dopytałem co więc z innymi 30-latkami? "Wolą młodych." - oznajmił.

Młodych... pozdrawiam zatem z domu starców na Żoliborzu :)

niedziela, 23 marca 2014

Michał Witkowski robi nam GEJOM krecią robotę



Zacznę od tego, że wiele lat temu Michał Witkowski był dla mnie kimś na kształt "wzoru" (chociaż to nie jest do końca trafne określenie). Tak samo jak Marcin Szczygielski. Czytałem ich książki i to właśnie gdzieś między "Lubiewiem", a "Berkiem" zaczął we mnie kiełkować "Gej w wielkim mieście".  I tylko ja wiem jak bardzo przykro mi jest, gdy po latach patrzę na wywiad, którego Pudelkowi udziela mój niegdysiejszy idol - Michał Witkowski. Ja wiem, że media, że musi być skandal, bo bez tego nie zaczytują, że konieczne jest przerysowanie, że nie ważne czy dobrze czy źle byle po nazwisku, że show musi trwać. Wiem też, że prawdopodobnie nie powinienem atakować kogoś z własnego środowiska, ale po namyśle doszedłem do wniosku, że mogę to zrobić. Rozgrzesza mnie bowiem fakt, że sam Witkowski robi środowisku krecią robotę. Nie będę się czepiał tego, jak wygląda - jego sprawa. Sam decyduje co na siebie wkłada i co w siebie wstrzykuje. Bardziej boli mnie co mówi. Rozmowa zaczyna się od wierutnego kłamstwa. Autor "Lubiewa" ogłosił, że dostaje pół miliona zaliczki od wydawcy za jedną książkę. "Gazeta Wyborcza" szybko go zdemaskowała wyliczając, że 500 tysięcy złotych zaliczki to... 75% od sprzedanego egzemplarza. Wyborcza wyliczyła to na podstawie prostego rachunku  wg. danych z wydawnictwa Świat Książki: 17 500 sprzedanych egzemplarzy "Drwala" przy cenie okładkowej 39,90 zł. Uśmiechnąłem się. I zaręczam Wam, że to NIE jest możliwe. Chciałem napisać, że ani w Polsce, ani pod żadną inną szerokością geograficzną, ale co do tego ostatniego nie mam pewności. Bo może np. w Rosji, Chinach czy na Białorusi, gdy książkę wydaje ktoś polityczne ustawiony czy w inny sposób ważny dostałby  i 80%. W Polsce autorzy dostają co najwyżej 7,5% :) Bo żadne wydawnictwo nie autorowi więcej zaliczki niż zarabia na książce. To chyba logiczne?:)

Pójdźmy dalej. bo to dalej boli mnie dużo bardziej. zarówno w "Geju w wielkim mieście" jak i w "Chyba strzele focha!" chciałem pokazać ludziom, że gej to normalny człowiek. Chciałem i chcę oswajać ludzi z nami. Bo ludzie wciąż myślę, że gej to właściwie takie nie wiadomo co. Ni pies ni wydra. Z listów od Czytelników wiem że ta moja misja odnosi skutek. I co zrobić w momencie, gdy na ekranie pojawia się ostrzyknięty nie wiem czym Michał W.? I przez kilka minut z nogą na stole, bez żenady opowiada o nowinkach z zakresu medycy estetycznej, o tym że cioty są wszędzie i że lobby homoseksualne rzeczywiście istnieje i bardzo mu pomaga w teatrach, mediach i urzędach. Nie chcę, żeby wyszło na to iż biadolę, że ja jestem poza lobby, ale do cholery... Nie wciskajmy ludziom aż takiego kitu. Bo widz Pudelka naprawdę gotów wyciągnąć wniosek, że żeby się w Polsce przebić należy dać dupy komuś w telewizji lub w jednym czy drugim teatrze. Chociaż... może faktycznie tak jest? Nawet jeśli to chyba nie jest to powód do dumy. Czy to znaczy, że Michał bez lobby by się nie przebił?

Podsumowując. Nie wiem co się porobiło z Witkowskim. Zawsze był kolorowym ptakiem, jego medialna osobowość zawsze była kontrowersyjna. Jednak teraz z tej przemożnej chęci ponownego zaistnienia stracił kontakt z rzeczywistością. A takimi "występami" robi środowisku homoseksualnemu w Polsce dużo więcej złego niż dobrego. Powiela stereotypy i zdaje się mówić "gej jest właśnie taki jak ja." A nie jest to prawda.Nie ma we mnie zgody, żeby w Polsce, gdzie wciąż musimy udowadniać a to, że jestem facetami lub to, że NIE jesteśmy pedofilami, na gejów patrzono przez pryzmat dzisiejszego Witkowskiego. To bardzo skrzywiony obraz. Daleki od prawdy. A jak Michał nie wie co zrobić, żeby zwrócić na siebie uwagę niech może napisze jakąś zajebistą książkę? Bo to umie i niech nie pozwoli się - jak teraz - nieść w kierunku nicobryctwa czy innej modowej blogerki. 

Wiadomo, że Witkowski jest w przededniu premiery nowej książki. A to, co robi i mówi świadczy niestety o tym, że ona sama może się nie obronić i trzeba ją wspomagać cudowaniem ... Skoro dostał za nią pół miliona to nie wiem czemu musi robić z siebie pośmiewisko. Ja bym wolał mieć i pół miliona i twarz.

wtorek, 18 marca 2014

Ile w Polsce zarabiają pisarze?

Głośno ostatnio o Kai Malanowskiej, pisarce nominowanej do Nike i Paszportu Polityki za książkę "Popatrz na mnie, Klaro!". Wszystko za sprawą pieniędzy i tego wpisu:

"6 800 złotych. Tyle za 16 miesięcy mojej ciężkiej pracy. Wiem, że wkurwiające jest wylewanie frustracji na FB, ale mam ochotę strzelić sobie w łeb. PIERDOLĘ TO, pierdolę pisanie, pierdolę wszystko. GÓWNO< GÓWNO< GÓWNO!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! I coś tam tego... pozdrawiam rynek czytelniczy."
 foto: Facebook K. Malanowskiej


"Gazeta Wyborcza" szacuje ile zarabiają najbardziej poczytni polscy pisarze. I tak: Wojciech Cejrowski - niemal 2 miliony za książkę). Dalej Małgorzata Kalicińska i Katarzyna Grochola (obie blisko 1 miliona), za nimi Wojciech Mann i Monika Szwaja (600 tysięcy), reporter Artur Domasławski (ponad 400 tysięcy).  Janusz Głowacki jest na ósmym miejscu (prawie 400 tysięcy), potem mamy jeszcze Szymona Hołownię i Kingę Rusin ( w okolicach 200 tysięcy). Na sześciocyfrowe honoraria mogą podobno liczyć też Dorota Masłowska, Jerzy Pilch, Michał Witkowski. A co z resztą? Reszta - w tym ja - pisze raczej hobbystycznie. Ja wolę używać sformułowania "dla funu". Mam wielką frajdę z tworzenia alternatywnej rzeczywistości. Szczególnie po ciężkim dniu w pracy. Gdzie solidnie dali mi w kość. Wracam do domu otwieram komputer i przenoszę się do świata, w którym wszystko zależy ode mnie. Jestem panem życia i śmierci. Lubię to. Nie uważam się za żadnego pisarza, jestem po prostu autorem dwóch książek, pisze trzecią. Nie dostałem nagród, ale nie cierpię z tego powodu. Nigdy nie zakładałem, że będę żył z pisania. A już w trakcie promocji "Geja w wielkim mieście" zorientowałem się, że "branża" nie jest pomocna i ciężko będzie zarobić nawet na porządne wakacje. Na początku dziwiło mnie, że media czy osoby powszechnie znane jako obrońcy praw mniejszości i postrzegane jako przyjaciele gejów nie odpisują na maile moje czy wydawcy. Oczy otworzyła mi znająca show biznes przyjaciółka, która wyjaśniła: "gejem to ty będziesz dla nich jak zaczniesz bywać na ściankach i gdy cię dopuszczą, a póki co to jesteś - wybacz - konkurencja i zwykły pedał. Jesteś poza salonem!". Rozbawiło mnie to. Nie zraziłem się, napisałem "Chyba strzelę focha!". Może i jestem zwykły pedał, ale ileś tych moich książek sprzedałem, zarobiłem porównywalną do Kai kasę, ileś osób napisało do mnie, że sprawiłem im radość. I o radość tu chodzi, nie o pieniądze. Pewnie na takie wyznanie jak Ona bym się zdobył, ale bliżej jest mi do zrozumienia frustracji Kai Malanowskiej niż pretnsji osób, które ją skrytykowały. Bo zrobili to ludzie, którzy chyba raczej tylko piszą i tym zarabiają na chlebek z masełkiem. Nie odezwał się nikt z tych maluczkich, którzy każdego dnia zapieprzają i zarabiają, by mieć na ratę kredytu. A może i się odezwał, tylko oczywiście głos planktonu nie został usłyszany przez WIELKIE media. Też byśmy chcieli mieć spokojną głowę, wstawać, pisać od 10  do 18. Codziennie, sumiennie i regularnie Albo podróżować i oddawać się zbieraniu materiałów, ale sorry. Taki przywilej mają tylko nieliczni. Nie, nie zazdroszczę im kasy czy splendoru. Ani jedno, ani drugie nigdy nie było i nie będzie moim celem.  Jeśli słowo zazdrość miałby się pojawić to raczej w kontekście wspomnianego spokoju ducha. Gdy głowa jest spokojna można zająć się pisaniem. Wtedy pisanie wychodzi dużo lepiej.  Szkoda tylko, że i na naszym poletku zastosowanie znajdują powiedzenią, że syty głodnego nie zrozumie, a punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. 

I szczerze mam nadzieję, że co całe zamieszanie wokół Kai sprawi, że sprzedaż jej się nakręci, albo że zekranizują jej książkę i w lipcu dostanie co najmniej 60 tysięcy złotych :)


piątek, 14 marca 2014

Platforma + Kamiński = Robienie ludzi w balona




Michał Kamiński - ur 28 marca 1972 roku w Warszawie, polski polityk.  W 1999 udał się razem z Markiem Jurkiem i Tomaszem Wołkiem do UK, by tam spotkać się z przebywającym w areszcie domowym gen. Augusto Pinochetem - chilijski dyktatorem i przywódcą junty w Chile w 1973. W 2000 roku zasłynął "błyskotliwą" wypowiedzią o "pedałach". Następnie mocno przytył. Bardzo mocno, aż obrzydliwie. Bliski współpracownik Lecha Kaczyńskiego, autor jego sukcesu wyborczego i zwycięstwa PiS w 2005 roku. Dwukrotnie poseł PiS, wybrany z listy tej partii do Europarlamentu. W trakcie kadencji porzucił partię Jarosława Kaczyńskiego. W listopadzie 2013 na antenie TVP Info zapewnił, że nie będzie już kandydował do PE i nie wybiera się do Platformy Obywatelskiej.Gdy słuchałem tamtego wywiadu pomyślałem: no nic dziwnego, w PO chyba nikt na ciebie nie czeka. Ciężko przywołać nazwiska polityków, którzy tak pluliby na Tuska i jego partię. Jakież było moje zdziwienie wczoraj wieczorem, gdy media doniosły, że liberalna i chcą (cały czas tylko chcąca) wprowadzenie w Polsce związków partnerskich dała temu samemu Kamińskiemu "jedynkę" na liście do PE w okręgu lubelskim. WSZYSTKO MI OPADŁO.

Cóż. Wygląda na to, że bardzo przyjemna pensja europosła nie śmierdzi. Wobec tego jak trzeba to nawet "pedałów" się  polubi? Jeśli w życiu umie się być tylko posłem to tak.

 Niby można się było tego spodziewać, ostatnie wywiady Kamińskiego, w których dla odmiany pluł na Kaczyńskiego, wskazywały na jakiś jego romans z PO. Myślałem jednak, że chce jakąś placówkę, że minister Sikorski - z którym się przyjaźni - załatwi mu coś takiego. Po cichu. A tu proszę! "Jedynka" w wyborach. Bez wstydu, bez żenady. Nie znam się na polityce, ale na mój nos wyszło właśnie na jaw, że PO bardzo brzydko się chwyta... Wie, że tonie i w prawicom okręgu stawia na kogoś, kogo zdjęcie powinno być w encyklopedii pod hasłem "zakuta konserwa". Oby mieszkańcu okręgu lubelskiego nie dali się nabrać. Bo to przykre, że z ludzi w taki sposób próbuje się robić wała. Ta decyzja świadczy o tym, że PO nie ma żadnego ideologicznego trzonu, że jest tam miejsce dla każdego, kto pomoże zdobyć dodatkowe głosy. Bez względu na to jak wypowiada się o konkurentach politycznych (poniższy film 03:52) ,  mniejszościach seksualnych czy kogo odwiedza.

Kamiński o Zalewskim, którzy zdradził PiS na rzecz PO


Teraz tylko pora na Marcinkiewicza (niegdyś ZChN) i Giertycha (dawniej LPR), którzy tak bardzo przymilają się PO, że z pewnością Tusk im się jakoś odpłaci i wskoczą na listy Platformy do Sejmu. W jakichś konserwatywnych okręgach.






wtorek, 11 marca 2014

Komarze! Łapy precz od prowincji!

Mikołaj Komar - dziennikarz fotograf i człowiek wielu talentów (tak został przedstawiony) uraczył dziś swoją obecnością telewizję śniadaniową i - jak stwierdziła pani Pieńkowska - we wszystkim dobrze wygląda. "Ach dziękuję ci, jesteś miła jak zawsze. " - pili sobie z dzióbków. Mówił o stylu "ekskluzywnego menela". Włos miał zrobiony, wąs też. No i czadowe okulary. Taki styl. Zawsze modny. Czy to w smokingu czy do w stylu kowboja lub żołnierza, bo moro i glany uwielbia. A nawet w dresie. I ma dużo wspólnych znajomych z Kędzierskim (tylko ja nie bardzo wiem kto to jest Kędzierski). Rozmowa dotyczyła stylu współczesnych mężczyzn i dość szybko zeszła na wyśmiewanie. Niestety z ust człowieka wielu talentów popłynęły gorzkie słowa w kierunku prowincji. I facetów z prowincji. "Uważam, że każdy powinien zadbać o to, żeby dobrze wyglądał" - oznajmił dumnie pan Komar. "Myśl o tym jak wyglądasz. Bo to jak wyglądasz czy to co masz na głowie. U nas nie są modne włosy, w naszym kraju. Ja nie mówię o dużych miastach kilku. Mówię o prowincji, gdzie łyse głowy są popularne to jest dramat.(...) to jak wyglądasz to jest kim jesteś. Tyle." Obok siedziała Tamara Gonzalez Perea aka Macademian Girl i potakiwała ochoczo, by następnie ogłosić, że mężczyźni w Polsce coraz częściej myją zęby! Dorzuciła też coś o stylu facetów PRL-u. Trzeba jej oddać to, że wytknęła Komarowi różnice między myśleniem o tym jak się wygląda, a przesadnym myśleniem. Prowadzący kontrował pana Komara przekonując, że fakt iż ktoś ubierze się jak intelektualista nie znaczy, że nim jest. "Dlatego trzeba się ubierać. Nie przebierać!" - odparł pan Mikołaj. Czyli rozumiem, że on sam czasem się przebiera? Bo ani kowbojem, ani żołnierzem (mimo, że kocha moro), ani dresiarzem nie jest. Chyba, że o czymś nie wiem.




Jak można wygadywać takie bzdury o poranku? Po co czepiać się prowincji?!? Tego nie umiem darować! Czy Komar kiedyś był na prowincji? Wie jak wygląda życie poza K Magiem i Placem Zbawiciela? Gówno wie! siedzi wypacykowany i świetle kamer i obraża ludzi. Bo facet na tej paskudnej i obciachowej prowincji wstaje o 6 rano, o 7 zaczyna robotę na budowie lub inną fizyczną pracę, za którą na koniec miesiąca dostanie marną kasę i w dupie ma fryzurę oraz przemyślanie stylizacji. Włosy często strzyże na krótko, bo tak jest po prostu wygodniej. A na ciuchy zwyczajnie ludzi nie stać. I chodzą w tym, co mają.  Gościu! Chciałem Ci poradzić, żebyś zamiast pleść takie dyrdymały przy najbliższej okazji wyściubił nos poza Warszawę, poza plac hipstera i zobaczył jak ludzie żyją. Ale po tym co nagadałeś raczej odradzam. Mógłbyś wrócić z mniej śliczną buźką.

Ewa Bem kiedyś śpiewała: "Mieć czy być? Być czy mieć" Zapytało mnie dzisiaj serce." Ja wolę być.

PS. I co on ciągle tak o tych dresiarzach gadał?

niedziela, 9 marca 2014

Czemu 49% Polaków nie chce umierać za Polskę?



Czy dziwi Was ten sondaż? Czy dziwi Was, że 49% z nas nie ma ochoty przelewać krwi lub tracić zdrowia za Ojczyznę?Że tylko 43% powiedziało na pytanie "tak" lub "zdecydowanie tak"? Bo mnie nie dziwi. Kto by chciał umierać za kraj, który ma go w nosie? Żeby nie powiedzieć, że zupełnie gdzie indziej... Gadałem o ty niedawno z kumplem. Od zawsze ma umowę śmieciową. Nie ma ubezpieczenia, nie przysługuje mu żadna emerytura. A facet ma 34 lata. Jego pracodawca (duża telewizja) od 10 lat nie chce mu dać umowy o pracę. I Grześ mówi mi tak:

"wyobraź sobie, że wybucha wojna. Biorą mnie do woja, dają karabin i mówią: strzelaj do Ruska. Ja strzelam, Rusek strzela do mnie. Trafia, ląduję w szpitalu i co? I okazuje, że nie mam ubezpieczenia. Nie mówię, że szpital by mi nie pomógł i załóżmy amputowaliby mi nogę czy rękę, albo coś innego co by uniemożliwiło pracę. Co potem? Kto jak kto, ale NFZ na pewno przetrwałby wojnę i tydzień po podpisaniu pokoju przysłaliby mi rachunek za usługi medyczne. I z czego bym płacił, gdyby okazało się, że nie jestem zdolny do pracy, a żadnej renty czy emerytury nie ma, bo 10 lat zapieprzam, a nie mam odprowadzonej żadnej składki.Wtedy Ojczyzna umrze za mnie?"

Dalej przypomniał mi kilka tragicznych przypadków, gdy żołnierze wracali z misji zagranicznych bez kończyn czy z innymi dolegliwościami. Przed sądami musieli walczyć z Ojczyzną o należną opiekę i kasę na życie dla siebie i swoich rodzin.

Spawa tych nieszczęsnych ubezpieczeń to oczywiście czarny scenariusz. Trochę przerysowywany, pokazany w krzywym zwierciadle.  Potraktujmy to jako symbol. Z wojną jest trochę jak z przyjaźnią. Dla przyjaźni jesteśmy w stanie zrobić wiele, niektórzy nawet wszystko.Wiemy jednak, że obowiązuje to też drugą stronę. Osobiście nie sądzę, że by Ojczyzna, a raczej ci, którzy nią rządzą byli moimi przyjaciółmi i byliby w stanie poświęcić dla mnie swoje życie i zdrowie. 49% z nas ma widocznie wrażenie, że państwo robi nas w konia. Pod wieloma względami. Rozwarstwione społeczeństwo uważa, że państwo mówi tylko "daj", ale słowa "masz" już nie zna.Może to i mało patriotyczne, ale dziś osobiście przychylam się do tych 49%. Historia pokazuje, że wojny się kończą. A to nasze polskie, waleczne serce wyrywa się z piersi nie analizując, co w perspektywie jest dla niego i dla kraju lepsze. Zobaczcie na czeską Pragę, na Londyn i porównajcie je z Warszawą. Powie ktoś: mamy piękną, niepowtarzalną, historię. A ja powiem:  w 1939 w Warszawie mieszkało 1 289 000, a w 1945 po wojnie, która dała nam tę "piękną", niestety splamioną krwią historię, zaledwie 422 000. I nie muszę dodawać, że zginęli także Ci, którzy mogliby i z pewnością pchnęliby do przodu. Polaków w 1938 roku było 34,849 mln, a w 1946 -23,930 mln. Polacy walczyli, umierali, tworzyli historię. I gdzie wylądowaliśmy po wojnie? Jakie są z tego wszystkiego wnioski?

I jak słyszę Kaczyńskiego, który z sejmowej trybuny mówi, że ludzie, którzy deklarują, że w razie wybuchu wojny natychmiast opuszczają kraj i nazywa ich niemoralnymi to krew się we mnie gotuje. Bo on i cała ta polityczna "elita" zostaliby albo ewakuowani, albo byliby zabezpieczeni tak, że włos by im z głowy nie spadł. A ty głupi obywatelu bądź żywą tarczą.

Na koniec jeszcze jedno. Pewna pani poseł wykrzyczała kiedyś z tej samej trybuny, z której przemawiał Kaczyński, że moja - jako homoseksualisty - przydatność społeczna jest żadna. Jak to? W trakcie pokoju jest żadna, a w trakcie wojny mam być mięsem armatnim?

Dziwią mnie raczej wypowiedzi niektórych komentatorów, którzy uznali, że wyniki sondażu są żenujące. Co żenujące?