czwartek, 17 lipca 2014

Grindr i jego użytkownicy oczami heteroseksualnych kobiet i mężczyzn.


 foto: materiały promocyjne Grindr

Słoneczne popołudnie na warszawskiej Woli. Siedzimy we troje. Ja, moja przyjaciółka i jej chłopak. Nagle rozmowa schodzi na randki przez internet. Ona mówi, że czytała o aplikacji, za pomocą której można zlokalizować w najbliższej okolicy osoby szukające kogoś na randkę, do związku lub tez do łóżka. I zaczyna się rozkręcać, jakby na temacie zjadła zęby. Na co ja wyciągam z kieszeni telefon i odpalam Grindra - taką samą aplikację, tylko dla gejów. Wytłumaczenie obsługi zajmuje mi nie dłużej niż 3 minuty. Telefon przechwytuje zatem ona i zaczyna łowy. "Zobacz, to zdjęcie zrobione jest w naszej windzie!" - krzyczy podekscytowana wskazując na użytkownika, który (wg. Grindra) jest 27 metrów od nas - czyli przypuszczalnie w tym samym bloku, ale tylko przypuszczalnie, bo Grindr lubi kłamać. Przywołuję sytuację, gdy jechałem tramwajem, siedział przede mną facet, którego miałem też na Grindrze, a system twierdził, że jest 207 metrów ode mnie. Nie zraziło to jednak mojej przyjaciółki. Zaczęła nawiązywać znajomości i obiecała sobie, że zaraz mi tu kogoś znajdzie. "No przecież tylu ich tu jest!" - podkreśliła.. W związku z tym, że miałem kompletnie nie zachęcające zdjęcie (a konkretnie kwiatek na torach tramwajowych) nikt jej nie odpowiadał. Nie bez związku z tym zajściem był też już dawno skończyłem 30 lat, a jak wiadomo po 30 to już emeryci. Na prawdziwym - moim - profilu walczyła około 40 minut. W tym czasie ktoś tam nawet jednak odpisał. Trwał mecz, więc ja i jej chłopak byliśmy skupienie na wydarzeniach na boisku, a ona na Grindrze. Widziałem jak z wypiekami na twarzy dwoi się i troi, by dotrzymać przyrzeczenia. Wreszcie nie wytrzymała! "Oni wszyscy chcą foto! i pytają mnie o opis. Opisuję cię (czyli mnie) i próbuję rozwinąć rozmowy na inne tematy, a oni nie odpisują. I paru chce jakieś cyfry." Kompletnie zażenowany wyjaśniłem czym są cyfry oraz to, że rozmowa na inne tematy raczej nie wchodzi tu w rachubę, ale nie jest też tak, że jest kompletnie nierealna. No i oczywiście zdjęcie jest koniecznie, bo tu nawet "znajomi" muszą być "w typie" :) "Przecież ze znajomymi nie chodzi się do łóżka!" - ripostowała ona. Wstyd mi było powiedzieć, że na Grindr "znajomy" znaczy zupełnie co innego. Powiedziałem zatem półsłówkiem. Po chwili przyszło kolejne pytanie, którego się spodziewałem. Co to znaczy "a czy p"? Wyjaśniłem. Jakież było, szczególnie JEGO, zaskoczenie czy dodałem, że jest tzw. opcja uni. I w tym momencie mecz Brazylia-Holandia się skończył, do akcji wkroczył on. Przejął telefon i posypały się pytania: czemu oni pokazują stopy i skarpety (odpowiedziałem: "widocznie lubią" - nie byłem w stanie wdać się w szczegółowe objaśnienie), "ten portal pod przykrywką profili reklamuje jakieś siłownie?" - 70% aktywnych wówczas użytkowników miało zdjęcia z siłowni. Wyjaśniłem, że bycie fit - jest w moim świecie głównym argumentem przemawiającym za zadzierzgnięciem tzw. "znajomości". "To wy chodzicie na siłownię sobie zdjęcia robić?" - na to pytanie nie umiałem odpowiedzieć. "Same klaty, ja pierdolę" - skwitował on. "Ciekawe jak długo ten pracował na fotką, żeby była taka jaka jest? Myślicie, że specjalnie układał hantle, żeby były ładnie ułożone?" - z każdym kolejnym profilem mnożyły się pytania. "I wszyscy wygoleni. Ani pół włoska na tych klatach."- spostrzegł on. "Może geje lubią bardzo młodych, którym włosy nigdzie nie zdążyły wyrosnąć. Lubicie?" - krzyknęła z balkonu ona. "Nie, no brody mają. Ciała pełna na gładź, a na ryju busz!" - skomentował on. Nagle odłożył mój telefon i wziął telefon jej. "Jak to się nazywa? Gdzie tego szukać?" - zapytał i błyskawicznie ściągnął Grindra na jej IPhona. Nie minęła sekunda, a już był bez koszulki (a jest co oglądać) i wspólnie pracowali nad jego fotografią na Grindra. Zasugerowałem zdjęcie łazienkowe, to dość modne w zestawieniu z IPhonem. Tak zrobili. Komisyjnie wybraliśmy to jedno najlepsze. I się zaczęło! Znali już mniej więcej zasady, którymi rządzi się Grindr oraz słownictwo tam obowiązujące. W zanadrzu mieli też kilka innych zdjęć (chociaż bez twarzy). Worek z propozycjami się rozwiązał. "Oni wszyscy chcą się jebać! Zaraz, teraz, gdziekolwiek! Nic o mnie nie wiedzą, a chcą. Nie wiedzą jak wyglądam (fota klaty wystarczyła), jak mam na imię, ani czy ie mam HIV-a. Chcą się po prostu jebać" - podsumował on. W tym też momencie przyszła propozycja dołączania do grupy, a uszami jego poszła para! Dotychczas wydawało mu się, że jest dość bezpruderyjny. "Ale pustaki" - dorzuciła ona. Ani jedna z trwających ponad godzinę prób nawiązania kontaktu innego niż seksualny się nie udała. "Czyli ja mam foto bez klaty, to nikt się nie odzywa, a jak mam foto z klatą to chcą się jebać? Przecież to zamknięte koło!"- zauważył (dość słusznie). Zauważył też, że przez godzinę używania Grindra prawie całkowicie wyładował się im telefon. "Strata czasu i baterii" - oświadczył i odinstalował Grindra. Zarówno z jej, jak i z mojego telefonu.

wtorek, 15 lipca 2014

Znalezione w TK Maxx cz. 2



A dziś w TK Maxx będziemy się zbroić! Wszystko za sprawą lśniących, rycerskich nakryć głowy, które rozprowadza mój ulubiony sklep pełen produktów, których używanie, ale też oglądanie może sprawić wiele radości. Hełmy, bo o nich mowa, mają naturalne rozmiary i pasują na każdą dorosłą głowę. Na moją są nawet ciut za duże. Dostępne w kilku wersjach. Mogą chronić tylko głowę, są takie które mają zasłaniać nos i mają otwory na oczy. Mój ulubiony, którego jednak nie odważyłem się włożyć, to taki, który chroni wszystko. to ten na pierwszy planie na dolnym zdjęciu. W sam raz dla fanów bitwy pod Grunwaldem, a także dla tych, którzy chociaż przez chwilę chcieliby poczuć się jak człowiek w żelaznej masce. Zastanawiając się nad praktycznym zastosowaniem tych przedmiotów do głowy przyszły mi dwa: 

1) scenografia taniego filmu o rycerzach 
2) akcesoria dla fetyszystów lubiących rycerskie klimat.

Z niecierpliwością czekam na dalsze elementy zbroi. Może wtedy zdecyduję się na kupno całości, a następnie ustawie sobie rycerza w przedpokoju. Mogliby dawać w zestawie także białego konia!

piątek, 11 lipca 2014

Korwin uderzył Boniego... słów brak

"Przemoc rodzi przemoc" - zwykła mawiać Superniania Dorota Zawadzka w powtarzanym właśnie programie o kłopotach rodziców w wychowywaniu dzieci. Ciekawe czy Superniania znalazłaby sposób na agresywnego dorosłego. A do tego posła do Parlamentu Europejskiego Janusza Korwin-Mikkego, który przyznał w telewizji, że na spotkaniu w MSZ spoliczkował europosła PO - Michała Boniego.  Trudno było mi uwierzyć w to, co Boni napisał na Twietterze:




Myślałem, że może Korwin jakoś przypadkiem się odwinął i stało się tak, że akurat jego ręka wylądowała w okolicy Boniego lub też na jego twarzy. Przyszło mi nawet do głowy, że Boni jest nieco nadwrażliwy. Ale gdzie tam! Korwin przyznał się do tego na antenie telewizji. Co więcej! Nic a ni nie żałuje i mówi, że gdyby tego nie zrobił to uschłaby mu ręka i byłoby to dla niego dyshonor.  Ja jebię! "Ja go nie pobiłem, nie skopałem." - mówi radosny i dumny z siebie Korwin w TVP. - "jak tylko odebrałem mu honor i oczekuję na jego sekundantów" - dodał. Warto nakreślić tło tych wydarzeń. Korwinowi chodzi o przeszłość Boniego. Wikipedia podaje: "W 2007 roku Boni wydał publiczne oświadczenie, podając, iż w 1985 funkcjonariusze SB za pomocą szantażu wymogli na nim podpisanie deklaracji współpracy  Oświadczył, że do podpisania tej deklaracji doszło po wielogodzinnej rewizji w jego domu po groźbach ujawnienia jego zdrady małżeńskiej i zamknięcia trzyletniego dziecka w milicyjnej izbie dziecka. W archiwach SB umieszczono w 1988 jego teczkę jako kandydata na tajnego współpracownika zawierającą pięć notatek na temat rozmów. W 1989 na jego teczce skreślono oznaczenie kandydata, pozostawiając tylko TW."  I właśnie za to PRL-owski opozycjonista Janusz Korwin-Mikke (ostatni raz wymieniam jego imię i nazwisko) żąda od Boniego przeprosin. Dodatkowo ten pan utrzymuje, że zrobił dobrze i właśnie tak należy robić! I że przedstawiciele partii tego pana będą tak robić na forum polskiego Sejmu (jeśli do niego w przyszłym roku wejdą).  Ponadto ten pan uważa, że to Boni robi z igły widły lecąc z tym do mediów. Jestem zatrwożony kierunkiem, w którym zmierza polskie życie publiczne. Jaki wychudzony kolo boje ludzi i uważa, że wszystko jest w porządku. Ale jeszcze bardziej zadziwia mnie to, że zapewne znajdą się za chwilę ludzie, którzy stwierdzą, że naprawdę nic nadzwyczajnego nie zaszło i że nie ma się nad czym zatrzymywać. Nie wiem co z tym panem jest nie tak? Czy ojciec go bił? Czy koledzy nie chcieli z nim grać w piłkę? Czy może był zamykany za karę piwnicy? A może był bezstresowo wychowywany? Wszystko jest możliwe. Pewne jest natomiast jedno. Facet nie jest nie normalny i powinien się leczyć. Natychmiast. A media nie powinny go pokazywać. Bo to propagowanie zachowań aspołecznych, niemoralnych i pozbawionych elementarnej kultury nie tylko politycznej, ale i osobistej. Gratuluję wszystkim, którzy na niego głosowali. Super decyzja!

czwartek, 10 lipca 2014

Znalezione w TK Maxx cz. 1

Zaczynam dziś na blogu nowy (bardzo absurdalny) cykl pt. "Znalezione w TK Maxx". Z moją przyjaciółką Karoliną uwielbiam wypuszczać się to tego właśnie sklepu. wpadamy, gdy jedziemy schodami na górę ochroniarz nadane swoim kolegom z pięterka "Uwaga ONI! Znów przyszli!". A my jak gdyby nigdy nic z premedytacją mijamy dział kobiecy, bieliznę, dział męski, walizki i ochoczo wkraczamy w świat rzeczy zupełnie nieprzydatnych i tak głupich, że nie idzie tego słowami opisać. To trzeba zobaczyć! Dziś eksponat pierwszy. Filetowa kaczka. wysoka na około 30 centymetrów, kształt kulisty. Cena: 69 złotych. Zastosowanie? Trudno powiedzieć, na wodzie nie będzie się unosić. Zbyt ciężka :) Ale właśnie takie rzeczy będę tu wraz z Karoliną prezentował. Może macie pomysł gdzie TO postawić?! :)




Od czasu do czadu będą też precjoza z Almi Decor :)

środa, 9 lipca 2014

List Motywacyjny do Biedronki



Byłem dziś w mojej ulubionej Biedronce, lubię tę sieć. Mam swoje ulubione produkty, jestem zaprzyjaźniony z kasjerkami i kasjerami. Są mili i zawsze chwilkę pogadamy. Przy kasach znów wisi ogłoszenie, ze szukają chętnych do pracy na stanowisku kasjer/sprzedawca. Poza informacjami o warunkach zatrudnienia jest prośba o - co jasne - CV i ... list motywacyjny. I to drugie mnie naprawdę zastanowiło. W drodze do domu zacząłem się zastanawiać nad tym, co ja bym napisał w takim liście. Co mogłoby mnie zmotywować do pracy w Biedronce? Mnie, albo każdego z nas. I doszedłem do wniosku, że ten, który napisał w ogłoszeniu, że oczekuje listu motywacyjnego upadł na głowę i poważnie się w nią uderzył. I naturalnie sam nie zadał sobie tego pytania, które zadałem sobie ja. Już widzę te płynące do Bierdy listy, w których kandydaci przekonują przyszłego pracodawcę jak tak bardzo marzą o pracy w tym sklepie, jak to za każdym razem gdy szusują z wózkiem między półkami zazdroszczą tym, którzy kupowane przez niego towary na półki wykładają. I wreszcie jak bardzo pobudza ich chłód lecący z zaplecza lub z półek z serami. Czego w takim liście motywacyjnym oczekuje osoba rekrutująca? Jeśli liczy na szczerość, to czytanie takich listów może być - delikatne mówiąc - przykre. Bo jeśli pisać szerze to należałoby powiedzieć, że "Mam wyższe wykształcenie, ale w kraju, który jest (według koalicji rządzącej) zieloną wyspą praca zgodna z kwalifikacjami jest  niedostępnym dla mnie przywilejem. Od kilku miesięcy nikt nigdzie nie chce mnie zatrudnić. Nie mam znajomości, ani wysoko postawionego kochanka. Mam za to do zapłacenia comiesięczne rachunki i muszę jakoś na nie zarobić. Dlatego chowam do kieszeni ambicje oraz dyplom i proszę o zatrudnienie mnie w Biedronce zanim zlicytuje mnie komornik." Nie chcę uprawiać czarnowidztwa, ale wydaje mi się, że tak właśnie mógłby wyglądać zupełnie prawdziwy list motywacyjny do Biedronki. Podejrzewam, że osoby która praca w markecie może kręcić, po prostu lubią i sklep i handel. I piszę to zupełnie bez złośliwości, jednak po wielu rozmowach z pracownikami Biedronki wiem, że są tam ludzie, którzy po prostu nie mieli inne wyjścia. I oczekiwanie od nich listu motywacyjnego to dla nich kolejne poniżenie. Tylko trochę lżejsze od konieczności preparowania CV, w celu ukrycia prawdziwego doświadczenia i wykształcenia. 

Jedynym pocieszeniem jest to, że w Biedronce są chociaż umowy o pracę.