sobota, 28 listopada 2015

"Różowe Kartoteki" w realu?


Szykuje się niezły skandal. Portal Sylwestra Latkowskiego i byłych dziennikarzy "Wprost" zapowiada, że ma listę klientów gejowskiej agencji towarzyskiej. Wśród nich jest podobno wielu znanych ze świata biznesie, sportu i polityki. Część z nich ponoć przyznała się do korzystania z usług tegoż przybytku. Tekst na portalu kulisy24.com na ten temat ma ukazać się dziś o 18. Oczywiście nie sądzę, żeby tę listę podali, ale domysłom, plotkom i dywagacjom z pewnością nie będzie końca. Listę tę mają mieć także środowiska przestępcze, które zapewne chciałaby wykorzystać ją w sobie tylko znanych celach.
 
Gdy o tym usłyszałem, pomyślałem: "No Milcke. Zdaje się, że jesteś Kasandrą, a twoje "Różowe Kartoteki" są księgą przepowiedni." Szczerze mówiąc nie podejrzewałem, że ta historia tak szybko wyjdzie ze stronic książki i okaże się być prawdziwą. Myślałem, że może za 10 lat? Może za 15? A tu proszę. Wystarczyły 2 miesiące od premiery. I tu i tu mamy bowiem polityka(ów), tajemnicę, szantaż, plotkę, walkę o jej unicestwienie i wiszący w powietrzu skandal. A zegar tyka.
 
Nie od dziś wiadomo, że życie pisze scenariusze, których nie odważyłby wykorzystać ani żadnej pisarz, ani twórca filmowy. Balibyśmy się komentarzy: "To "Dynastia", to nie mogło się wydarzyć naprawdę!". Bo czy jakiś szalony twórca wypuścił na światło dziennie historię o tym, jak spada samolot z prezydentem dużego europejskiego kraju na pokładzie? Nie! Pisząc swoje "Różowe Kartoteki'" też nie wykorzystałem wszystkich pomysłów. Bałem się, że są nierealne. A tu proszę. Wykorzystuje je życie! W życiu bym nie pomyślał, że w agencji towarzyskiej płaci się kartą i podaje adres! Przecież to chore! Zaraz się okaże, ze to co nie przeszło weryfikacji autora piszącego o prawicowym polityku-geju okaże się być jak najbardziej możliwe w realnym świecie. I zaraz się okaże, że Ksawery Downar istnieje naprawdę... I ma kilka twarzy. Bardzo jestem ich ciekawe. Może wysłać im "Różowe Kartoteki"? Chyba, że już czytali...
 
 
"To historia fikcyjna. Ale podobna mogła się wydarzyć. Możliwe nawet, że się wydarzyła ." 
napisała o "Różowych Kartotekach" Joanna Podgórska z „Polityki”. I chyba miała rację...
 
 

niedziela, 2 sierpnia 2015

Warszawskie Bielany nie czczą rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego?


1 sierpnia 2015 roku. Warszawa. Bielany. Godzina 16.59. Przystanek "Przy Agorze". Zbliża się godzina "W". Wysiadam. Jestem przekonany, że za chwilę zawyją syreny i, tak w całym mieście, także i tu zatrzymają się samochody, kierowcy wcisną klaksony, ruch na sekundę ustanie. Przez 14 lat mojego życia w Warszawie zdążyłem do tego przywyknąć. To piękna tradycja.

Stoję, patrzę na zegarek. Jest 17, jak wół. Wokół mnie stoi kilka osób, patrzymy po sobie. Chyba czegoś brakuje. Każdy wstał na własną rękę. Nagle słyszymy jakieś wycie. Kamień spada na z serca. Może się coś zacięło. Lepiej późno niż wcale. Ale gdzie tam. Po chwili okazało się, że to pędząca od strony Szpitala Bielańskiego karetka na sygnale. O 17.01 nie wytrzymałem i nagrałem tę wstydliwą ciszę...


https://www.youtube.com/watch?v=OaQmwMPodHI&feature=youtu.be


ⓒCopyright by Mikołaj Milcke


Przyszła mi do głowy myśl. Czy rocznicę Powstania czci się tylko w Śródmieściu? Tylko tam gdzie są kamery telewizji i fotoreporterzy? "Pamiętamy" tylko na Rondzie Dmowskiego? "Pamiętamy" tylko tam gdzie jest tłum? "Pamiętamy" gdzie opłaca się pamiętać? A 6 kilometrów od centrum już nie pamiętamy? W 1944 roku na Bielanach już była Warszawa. A nawet jeśli by nie było to jest teraz.




W miejscu, gdzie wczoraj o 17 się znalazłem mieszkają tysiące ludzi. Bielany to jedna z największych dzielnic Warszawy. Sąsiadują z Żoliborze, gdzie tak naprawdę Powstanie wybuchło. I co z tego? I nic!

Miałem nadzieję, że syren nie było słychać tylko tam, gdzie akurat stałem. Gdy dotarłem do mojej przyjaciółki mieszkającej trochę bardziej w głąb dzielnicy okazało się, że u niej też nic nie było słychać. "Rok temu wyło" powiedziała.

Mam nadzieję, że brak syren na Bielanach z 71. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego nie ma nic wspólnego z zapominalstwem władz dzielnicy (lub tych, którzy o włączeniu syren decydują). Naprawdę chciałbym, żeby było to awaria sprzętu.

czwartek, 2 lipca 2015

Takie będą "Różowe Kartoteki"

Długo kazaliśmy Wam czekać na choćby maleńką informacje o fabule "Różowych Karotek". Nadszedł ten dzień, gdy poza krótkim opisem prezentujemy też okładkę książki i datę premiery. Moje najmłodsze dziecko urodzi się 22 września, a przy porodzie asystować będzie Wydawnictwo Dobra Literatura. Okładkę wymyśliła i przygotowała Ilona Gostyńska-Rymkiewicz. Skojarzenia z wszelkimi znanymi politykami są zupełnie przypadkowe i niezamierzone :) Wraz z "Różowymi Kartotekami" zabiorę Was w podróż w lata '80 ubiegłego wieku. Będzie tajemniczo, szpiegostwo, zaskakująco i do końca nie będzie wiadomo kto... "zabił" :)

Czekacie?



Rok 2015. Polska żyje zbliżającymi się wyborami prezydenckimi. Wszystkie sondaże wskazują na olbrzymią przewagą 61-letniego kandydata Prawicy Polskiej, wicemarszałka Senatu RP - Ksawerego Downara. W siedzibie partii, na niespełna pół godziny przed oficjalnym ogłoszeniem jego kandydatury mężczyzna dowiaduje się, że ktoś dostarczył władzom partii dyskwalifikujące go materiały. Po 30 latach wychodzi na jaw, że powszechnie szanowany Ksawery Downar był tajnym i świadomym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa PRL. TW „Synek” został zwerbowany w 1985 roku w konsekwencji Akcji Hiacynt – zmasowanych działań władz PRL przeciwko homoseksualistom.
Ksawery ma tylko kilka godzin, by odszukać zdrajcę, i tym samym zapobiec gigantycznemu skandalowi.

Co kryje teczka Downara i kto - w kluczowym - momencie postanowił ją ujawnić? Czy Downarowi uda się zachować honor, uratować rodzinę i zostać prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej? Czy ucieknie przed tajemniczą przeszłością? 

I co? Dobrze będzie?:) 

sobota, 27 czerwca 2015

Leczyła z homoseksualizmu, dziś występuje w TVN




Niewiele brakowało, a zakrztusiłbym się dziś śniadaniem. Wszystko przez TVN, a konkretnie przez "Dzień dobry TVN". Gościem tego programu była dziś pani psycholog dr Agnieszka Kozak, podpisali ją jako coach. Tak pięknie mówiła o maskach, które przybierają ludzie po to, żeby inni ich lubili. Tak pięknie mówiła o problemie, gdy maska zastyga, o gubieniu tożsamości, indywidualności, o budowaniu kogoś kim nie jesteśmy. Mówiła:

"Zaczynamy wtedy żyć w nieustającym strachu, że ktoś odkryje środek i że taki jaki jestem nie jestem OK i że taki jaki jestem nie zostanę zaakceptowany."
 
 
Umarłem. Panią Kozak znam z opowieści osób, z którymi odbyłem wielogodzinne rozmowy przy okazji pisania książki "Chyba strzelę focha!". Pani Agnieszka Kozak kilka lat temu była mocno związana z grupą Pascha, w której prowadzi się terapię "leczenia" z homoseksualizmu. W 2009 roku w jednym z wywiadów dostępnych w interecie (cała rozmowa z dr Kozak)  mówiła:
 
"Uleczenie ze skłonności homoseksualnych jest możliwe, ale wymaga przejścia przez trudną drogę zbudowania na nowo swojej męskiej tożsamości."
 
oraz
 
"Z drugiej strony, znana jest postać Alana Medingera, który w krajach zachodnich zajmuje się problemem homoseksualizmu. Jest homoseksualistą, który przezwyciężył swój problem. Czasem jeździ ze swoją żoną na różne spotkania i opowiada o swojej drodze wyjścia z homoseksualizmu. Proszę zauważyć: uzdrowiony homoseksualista przyjeżdża ze swoją żoną! To znaczy, że problem może być pokonany, tak że człowiek staje się zdolny do założenia normalnej rodziny."
 
I taka pani siada przed telewizyjną kamerę i bez cienia żenady opowiada o maskach i potrzebie ich zdjęcia! Krew się we mnie zagotowała. Jeszcze zanim skończył się wywiad dostałem kilka SMS-ów, żebym koniecznie włączył TVN bo "o maskach mówi baba, która ma ich wiele. Więc zna temat". Żeby było ciekawiej rozmawiała z nią (w TVN, telewizji słynącej z pozytywnego stosunku do gejów) Dorota Wellman, osoba znana ze swoich poglądów i wielkiego wsparcia, które niesie osobom homoseksualnym. Zapewne nie wiedziała, że ma do czynienia z laską, która, nie bójmy się tego słowa, zamąciła w życiu - perspektywą "wyleczenia" - wielu gejom. Już sam fakt mówienia o "uleczeniu" homoseksualizmu jest sprzeczny ze stanowiskiem WHO, wg której homoseksualizm NIE jest chorobą.

Ale najlepsze było pytanie Doroty Wellman. "A pani jaką maskę zakłada?" - zapytała.

Pani Kozak zaplątał się język i po chwili odpowiedziała: Ja często zakładam maski związane z rolami. Czyli w każdej roli mamy inny element siebie, który ujawniamy. W związku z tym w jakiej jestem roli tak jestem ubrana. Inaczej w roli mamy, inaczej w roli nauczyciela akademickiego, inaczej w roli w terapeuty."
 
 
Ciekawi mnie więc jedno. Jaka maska była na terapii leczenia gejów, a jaka w TVN?

Swoją drogą. Czy pani Kozak nadal leczy? Czy może, wobec braku wyników, zaprzestała tych szarlatańskich terapii i postanowiła zostać gwiazdą TVN? Droga pani doktor, internet nie zapomina. Geje też nie. 

poniedziałek, 11 maja 2015

Dlaczego geje zagłosowali na Dudę?


Wczoraj w południe dostałem taki oto MMS. Karta do głosowania mojego przyjaciela. Z opisem "Nie wierzyłeś. Zrobiłem to.". Zagłosował na Dudę. Natychmiast do niego zadzwoniłem i zaczęliśmy rozmowę. Zapytałem: Oszalałeś? Odpowiedział, że nie. Spokojnie stwierdził, że to jego dobrze przemyślana decyzja. A potem długo mówił.

Zapytał mnie czy pamiętam jak obaj dostaliśmy pracę w jednej z dużych telewizji. Powiedziałem, że pamiętam. On na to, że chyba nie bardzo. I przypomniał mi jak pewnego lipcowego dnia ponieśliśmy do pewnej redakcji swoje, puste niemal, CV. I jak we wrześniu tego samego roku zaczęliśmy pracę. Jako studenci nie zwracaliśmy uwagi na to, że dali nam te podłe śmieciowe umowy. Nasz błąd.  Ale od pierwszego dnia dostaliśmy kasę. Nikomu nie przyszło do głowy, by trzymać nas rok za darmo.

Pracowaliśmy, pracowaliśmy. Skończyliśmy te nasze studia, byliśmy już też całkiem doświadczonymi dziennikarzami. W międzyczasie w Polsce zmieniła się władza. I gdzieś w okolicy 2011 roku zaczęły się problemy. O umowie o pracę nie było mowy, było za to mobbowanie i szykany. I nie było komu się poskarżyć. Był kryzys, o zmianie pracy nie było mowy. Chcieliśmy iść do budżetówki. A tam jeszcze przed testami było wiadomo, kto ma wygrać. Kto jest z PO, albo kto ma ciotkę w PSL-u.  Pamiętasz to? - zapytał mnie kumpel. No pamiętam. - odpowiedziałem. I się dziwisz, że zagłosowałem na Dudę? Masz pojęcie ilu jest takich jak my? Lasek i kolesi znikąd, których zastąpiono koleżkami królika? Odparłem, że mimo to się dziwię. Bo przecież Duda to PiS, a PiS nas gejów zwalcza.
 
I co nam zrobią jak wygrają? Będą nas wieszać na centralnych placach miast? - zapytał. No raczej nie, ale tej ustawy o związkach partnerskich nie będzie nigdy - odpowiedziałem. A teraz jest? - zaśmiał się Maciek. Nie ma, ale będzie - odbiłem piłeczkę. Aha! Już to widzę. Słyszę to od 4 lat. Jeszcze Tusk to mówił. Mówić można wszystko.  A to in vitro też uchwalają tak, żeby przypadkiem nie uchwalić. A Duda o nas nic złego nie powiedział. Wiem, bo słuchałem. - zauważył. Dodam, że słusznie. I nadal się dziwisz, że głosowałem na Dudę? - ponowił pytanie. A Kaczyński? - nie dawałem za wygraną. Co Kaczyński? - dopytał. No wiesz, że będzie sterował. A niech steruje. Prezydent w Polsce prawie nic nie może, a równowaga w kraju się przyda. Tak samo jak Dudą może sterować Kaczyński, to Komorowskim może Tusk. A nawet jeśli PiS nas powiesi, to wcześniej zobaczymy jak wywalają na zbity pysk tych, którzy nas potraktowali jak gówno. I będziemy mieć tanią, szczeniacką satysfakcję. - zakończył Maciek.

I jak tu się z nim nie zgodzić?

Dodam, że później zadzwoniłem do kilku moich kumpli-gejów. Okazało się, że Maciek nie był jedynym, który na Dudę zagłosował. Nie było ich też ani dwóch, ani nawet pięciu...

Ja oddałem nieważny głos.

czwartek, 30 kwietnia 2015

To jeszcze kilka szczegółów :P



No to wszystko stało się jasne. Kolejny krok na drodze do "Różowych kartotek" za nami. Mam nadzieję, że podoba Wam się nie tylko tytuł mojej nowej książki, ale też forma jego prezentacji. Strasznie dużo serca włożyliśmy w produkcję spotu! I bardzo dziękuję za niego firmie www.wmediawzieci.pl !!!

Wiem, że kolejnym pytaniem, które rodzi się po ujawnieniu tytułu jest to o datę premiery. Książka ukaże się ...














Albo nie powiem :)


 Napięcie musi rosnąć :) Tak samo jak w "Różowych Kartotekach"!

I musicie wiedzieć, że żaden z pojawiających się w filmie przedmiotów nie pokazuje się tam przypadkowo.  No może poza płytkami Scrabble...

sobota, 25 kwietnia 2015

Umarł człowiek, a w Internecie rzeka żółci.

Mój ulubiony pisarz Zygmunt Miłoszewski w "Ziarnie Prawdy" napisał, że ulubione słowo Polaków to "żółć".  Nie tylko dlatego, że składa się z samych polskich znaków, ale przede wszystkim dlatego, że oddaje naszego narodowego ducha. Wczoraj wieczorem obiegła kraj informacja, że umarł Władysław Bartoszewski. Odkładam na bok fakt czy byłem Jego fanem czy nie. Każdy z nas lubi kogo chce i innym nic do tego. To indywidulana kwestia uzależniona od wielu czynników. Władysław Bartoszewski był jak Maria Czubaszek, albo się kocha, albo nie. Włączyłem rano komputer. Na Facebooku oczywiście prawie tylko o śmierci prof. Bartoszewskiego i trochę o wyborach. Odruchowo zacząłem czytać komentarze pod postami na ten pierwszy temat. Poniżej próbka:

 
 
 
Już jakiś temu odkryłem, że my jak naród nie mamy szacunku do śmierci i do zmarłych. Niemal za każdym razem, gdy umiera ktoś znany (szczególnie polityk) to klawiatury komputerów aż się grzeją od wyrażania opinii o zmarłym. Jasne, że nie wszystko jest takie jak to powyżej, ale w 60% jest właśnie takie. Facet stygnie, miał 94 lata, zaraz Go pochowają, nic już nie powie, nie odszczeknie  się. Jest bezradny. Więc można po nim jechać? Przecież to paranoja! Mnie wpojono zasadę, że o ile za życia można było kogoś skrytykować (nie mylić z mieszaniem z błotem) o tyle gdy już umrze mówi się o kimś dobrze lub wcale. Prawda stara jak świat i naprawdę łatwa do zastosowania. Widać nie dla wszystkich. Zamiast się zamknąć to mielą jęzorami. I to publicznie! Ja bym się nawet wstydził napisać coś takiego na portalu, gdzie znajomi widzą co i jak skomentowałem. A przecież umierały już osoby publiczne, których nie darzyłem ani sympatią, ani szacunkiem za poglądy czy działalność. Mimo to nie napisałem czegoś takiego:


I tak sobie myślę, że pewnego dnia odejdzie Jarosław Kaczyński, Lech Wałęsa czy Leszek Miller. O każdym z nich mam wyrobione zdanie. I mimo, że w różnym czasie ich poglądy czy działania doprowadzały mnie do szału (czego wyraz dawałem również na tym blogu) to gdy nadejdzie informacja, że któryś z nich zmarł nigdy w życiu nie będę wypisywał tekstów, jakie czytam przy okazji śmierci Władysława Bartoszewskiego. Bo nawet jeśli nie przepadaliśmy za kimś, kto umiera mając 94 lata to jesteśmy mu winni milczenie jeśli nie ze względu na życiorys to na pewno na wiek.

niedziela, 19 kwietnia 2015

Wszystko dla rozgłosu? Nawet symbol SS?

 
Foto: Facebook M. Witkowskiego
 
 
 
Kilka miesięcy temu Michał Witkowski wziął udział w programie "Ugotowani" i na jedną z kolacji jako element stylizacji włożył opaskę z symbolem Polski Walczącej. Młody Chajzer się oburzył, strzelił focha, a postawiony pod ścianą Witkowski zdjął opaskę. Minął jakiś czas, a Witkowski chyba chciał sam siebie przelicytować i publicznie wystąpił ze znakiem SS na głowie... Rzuca nim od ściany do ściany. Od Polski Walczącej, po symbol nazistów. Za Wikipedią przypomnę: "Oddziały SS stanowiły również załogi obozów koncentracyjnych. Do końca wojny SS stało się najpotężniejszą organizacją w III Rzeszy. Jej członkami byli najbardziej fanatyczni zwolennicy nazizmu (...). W czasie wojny oddziały SS wykazały się wyjątkową brutalnością, szczególnie gdy były rzucane do walk z partyzantami.
 
 
 
Nie chce mi się wierzyć, że Michał Witkowski - facet niezwykle inteligentny, oczytany i niewątpliwe znający historię popełnił taką skandaliczną gafę przez przypadek. Nie trzeba być jakimś wybitnym specjalistą w dziedzinie historii. by ten znak rozpoznawać i mieć na jego widok jeśli nie dreszcze to na pewno respekt. Autor "Lubiewa" potwierdza moje przypuszczenia. Zdjęcie opisał bowiem tak:
 
 ”za treści wyrażone kapeluszem nie odpowiadam”.
 
 
Przepraszam bardzo. To kto odpowiada? Nic nie wiem o niepoczytalności Michała Witkowskiego, ale tego rodzaju wybryki wskazują, że z tą poczytalnością faktycznie coś może być nie tak. Jest na świecie ileś symboli, który "używanie" jest zwyczajnie skandaliczne. Wśród nich jest niewątpliwie swastyka i symbol SS. Za chwilę okaże się, że - niczym Robert Langdon  z powieści Dana Browna - Witkowski udowodni nam, że błyskawice esesmanów w rzeczywistości znają coś innego, a naziści (podobnie jak swastykę) tylko ten symbol przejęli. Niestety, dziś kojarzą się jednoznacznie i każdy z nas powinien o tym pamiętać. Twórca kultury i pisarz szczególnie.
 
 
Zdaję się, że polskie prawo zakazuje propagowania "faszystowskiego lub innego totalitarnego ustrój państwa", ale wszystko wskazuje na to, że tu ten przepis nie znajdzie zastosowania, bo   "blogerka" będzie mogła powołać się na poniższy zapis ustawy o publicznym propagowaniu faszyzmu i nawoływaniu do nienawiści .
 
"§ 3. Nie popełnia przestępstwa sprawca czynu zabronionego określonego w § 2, jeżeli dopuścił się tego czynu w ramach działalności artystycznej, edukacyjnej, kolekcjonerskiej lub naukowej."
 
 
Chociaż cholera wie. Może Witkowski liczy na to, że będzie ścigany? Do sądu przebierze się za Matkę Boską i znów będzie skandal ...
 
Odnoszę wrażenie, że Michał Witkowski już sam nie wie, co zrobić, żeby podsyć zainteresowanie swoją osobą. Mam pomysł, może niech wróci do korzeni i napisze dobrą książkę? Wtedy wszyscy będą o nim mówić. Na bank.
 
 
 



wtorek, 14 kwietnia 2015

Ksiądz Oko: "25% gejów ma ponad 1000 partenów seksualnych w życiu"

Zakładam, że mężczyzna jest aktywny seksualnie mniej więcej od 20 do 60 roku życia. W niektórych przypadkach być może od 18 do 55. Tak czy siak wychodzi jakieś 40 lat. Nie mam wiedzy ile partnerek mają heteroseksualni faceci. Mniej więcej mam pojęcie o tym ilu partnerów mają geje. I nie ukrywam, że liczba 500 wbiła mnie w fotel. Bo oznacza tyle, że każdy z nas rocznie, przez tych 40 lat średnio 12,5 partnera. I biorąc pod uwagę, że z wiekiem życie seksualne się nieco wygasza - a więc ilość partnerów także - może być i tak, że przez jakiś czas mamy 20 czy nawet 30 facetów rocznie!!! Wychodzi więc na to, że niemal co drugi tydzień mamy pod kołdrą kogoś nowego. A niektórzy mają świeże mięso parę razy w tygodniu! bo ksiądz Oko cytuje kolejne badania, które  "pokazują, że 25 proc. gejów miało w życiu mniej niż 100 partnerów seksualnych, 50 proc. - między 100 a 500 partnerami, a kolejne 25 proc. - ponad 1000". Przypomina mi się Bogdan Smoleń jako pani w fabryce bombek, która udziela wywiadu Laskowikowi. I parafrazując ten skecz bez kozery powiem 5 tysięcy! Albo i 10 tysięcy!!!!! Zależy dla kogo ten wywiad. No dobra, na Gay Romeo i na Grindrze jest nas całkiem sporo, ale chyba jednak nie tak dużo, żeby mieć takie przebiegi! Nawet jeśli jesteśmy gejami w wielkim mieście!
 
"Wiem z pierwszej ręki, jak wygląda stan zdrowia gejów: jest to katastrofa medyczna."
 
Powiedział ksiądz Oko w Łomży. Nie chcę oczywiście mówić, że wszyscy cieszymy się pełnią zdrowia. Wiadomo, że nie. Dotykają nas choroby (różne, zakaźne też), ale mówienie, że "geje stanowią mniej niż 1 proc społeczeństwa, ale przypada na nich 60 proc. chorych na AIDS i choroby weneryczne" bez podawania źródeł takich sensacji nie ma nic wspólnego ani z prawdą, ani z nauką. Zwłaszcza, że nie od dziś wiadomo, że osoby homoseksualne stanowią do 4-5% populacji.  Znam paru gejów. Znam paru gejów z HIV, ale znam też heteroseksualistów z HIV. Podobnie jak z rakiem, chorobą nerek i paroma innymi chorobami, które dotykają ludzi bez względu na orientację. Jasne, że moglibyśmy uważać trochę bardziej w kwestiach zdrowotnych, ale robienie z nas maniaków seksualnych, którzy żeby poruchać nie cofną się przed niczym jest w moim przekonaniu sporym nadużyciem.
 
Niechże ksiądz chociaż raz powie skąd ma te nieprawdopodobne badania. A gdybym był złośliwy to bym powiedział, że zamiast liczyć partnerów gejom niech ksiądz policzy ile dzieci zgwałcili księdza koledzy. A że złośliwy nie jestem to tego nie powiem.

wtorek, 3 lutego 2015

To jest kpina!

Gdy na żółtym pasku w Polsat News zobaczyłem dziś informację, że Jan Tomaszewski od jutra ma być posłem Platformy Obywatelskiej dosłownie wbiło mnie w fotel. Prawie tak samo mocno jak 15 stycznia, gdy frank szwajcarski podskoczył do ponad 5 zł. Oto facet, który nie raz i nie dwa podle kpił z gejów będzie w partii, która (kolejny już raz) obiecuje uchwalenie ustawy o związkach partnerskich. Ja wszystko rozumiem, że wybory, że poparcie ale do cholery jasnej. Po co (i tak skompromitowanej) PO Jan Tomaszewski, którego zasługi dla Polski zaczynają się i kończą na boisku, a konkretniej w bramce polskiej reprezentacji sprzed lat? Czym zasłużył się Jan Tomaszewski jako poseł, że PO bierze go pod swoje skrzydła? Wzbogaci partię? O co? O pracowitość? O nowe pomysły? No proszę! Przecież to jeden z bardziej leniwych posłów jakich polski Sejm widział! Jego aktywność ograniczała się niemal wyłącznie do wypowiedzi o homoseksualistach. Że nie toleruje, nie akceptuje, nie wyobraża sobie tego czy tamtego. Zupełnie jakby tabuny rozbuchanych gejów marzyły o tym, by posiąść Jana Tomaszewskiego. Panie Janie, osobiście nie znam geja, który by się za panem obejrzał. I tak oto PO, która przez lata straszyła PiS-em staje się właśnie PiS-em. Tylko, że PiS jest chyba uczciwsze w swojej postawie bo jest jakie jest i nie udaje żadnej innej partii. Może PO liczy na to, że Tomaszewski zbierze ileś głosów (które wpadną do worka PO) w czasie tegorocznych wyborów, ale nie będzie ich na tyle dużo, by Tomaszewski znów został posłem? Jeśli tak, to zwyczajnie chcą Tomaszewskiego wykorzystać, a on - nie mając na siebie innego pomysłu - ma nadzieję, że znów się uda wskoczyć w Sejmowe ławy. Mam nadzieję, że łodzianie nie są aż tak naiwni, by się na to nabrać. A może jest tak, ze PO rzuciła taką informację w eter, by zobaczyć jak zareagują na to ludzie. I jeśli reakcja będzie zła to zgody na przystąpienie do Platformy nie będzie.



Nóż mi się w kieszeni otwiera, gdy słyszę jak bezideowi są nasi politycy. Zero kręgosłupa. Mówią to, co aktualnie wypada mówić, a nie to co czują. Dla miejsca na liście wyborczej są gotowi zaprzedać dotychczasowe ideały, a ludziom wciskać banialuki o zmianie optyki... Drodzy państwo. Ciemny lud tego nie kupi!!!

sobota, 3 stycznia 2015

Rzecz o Dodzie



Miałem może z 22, góra 24 lata. Marzyłem o tym, by zaczepić się gdzieś w mediach. Chodziłem od redakcji do redakcji z różnymi pomysłami. Najczęściej je odrzucali, a potem realizowali jako swoje. Pewno dnia, jakoś po nowym roku zadzwonili z "Filipinki", miesięcznika z tradycjami, z górnej półki. Chcieli, żebym napisał o tym czy bez wywołania ogólnopolskiego skandalu nie da się jeszcze w Polsce zaistnieć i zrobić karierę. Był to czas Dody i "Najsłabszego ogniwa" - teleturnieju TVN, w którym Kazimiera Szczuka śmiała się z niewiedzy uczestników. Był to też czas kiedy Agnieszka Chylińska (jeszcze w wersji hard) nazwała Edytę Bartosiewicz cipą, a Krawczyka trollem bez twarzy. Zapaliłem się do roboty i bez wstydu zadzwoniłem do menadżera Dody, która wtedy naprawdę nie przebierała w słowach. Menadżer, który teraz jest chyba mężem Anny Wyszkoni, ustawił mi rozmowę z Dodą!!! Myślałem, że zwariuję. Mieliśmy się spotkać pewnego styczniowego poranka w restauracji jednego z hoteli przy rondzie Zawiszy w Warszawie. Doda była czas, wyglądała mniej więcej tak jak w teledysku "Dżaga". Zaznaczyła, że ma tylko 25 minut, strasznie się spiąłem jej obecnością, a ona chyba to zauważyła. Gadamy, gadamy, gadamy, 25 minut minęło już dawno. Tak samo jak mój stres. Koniec końców tekst się nie ukazał, bo zamknęli "Filipinkę". Żałowałem. Od tamtej pory minęło jakieś 10 lat, ja rozmawiałem z Dodą (jako dziennikarz0 jeszcze co najmniej 2 razy. Ona jest na zupełnie innym etapie życia, ja tak samo. I ostatnio, gdy widziałem ją na Sylwestrze w Polsacie uświadomiłem sobie, że moja sympatia do niej nie stopniała ani trochę. Kupiła mnie tamtym spotkaniem w hotelowej restauracji. Chyba tym, że potraktowała mnie poważnie. Bo wtedy rozmowa z Dodą to było dla mnie naprawdę coś kosmicznego. Nie mogę powiedzieć, że słucham sobie jej muzyki dla przyjemności. Tak nie jest, ale obserwuję ją. I od czasu do czasu przypominają mi się fragmenty tamtej nieopublikowanej, a nawet nienagranej rozmowy. Bo wtedy były jeszcze dyktafony na taśmy, które miały 45 minut. A gdy taśma się skończyła Doda z tej skandalistki zmieniła się w (prawie :-) ) normalną dziewczynę, która dobrze wiedziała co robi i mówi, gdy kamery są włączone.Cenię też Dodę za głos, bo ma go kawał. I tak sobie czekam na dzień, gdy Doda nagra kawałek taki, że wszystkim kapcie spadną. Czy nagra? Pewnie nagra. Jest młoda, zdolna, atrakcyjna. I z biegiem czasu na atrakcyjności będzie tylko zyskiwać. Mam nadzieję, że także jej repertuar będzie zyskiwał i pewnego dnia wyjdzie w golfie i dżinsach, kompletnie ubrana, a i tak wszyscy będą o niej mówić.Strasznie jej tego życzę.